Jasność. Biel otaczała go ze wszystkich stron. Światło powinno oznaczać dobro, nadzieję, przyjemność, natomiast Strike czuł wyłącznie strach, jak gdyby coś czyhało na niego, obserwowało go. Beżowy kot stał pośrodku jeziora, niewielkie fale wypływały spod jego łap. Woda była ciut brudna, wyróżniała się od otoczenia swoim ciemnym kolorem. Kontrast — ot co.
Strike po chwili zrozumiał, dlaczego dokuczał mu strach - przecież stał pośrodku jeziora! Oczywiste? Nie do końca. Kot z początku nie zwrócił nawet na to uwagi. Dopiero gdy tafla wody poruszyła się, Strike spojrzał w dół.
A w dole czaił się już ktoś i tylko czekał, aż dwa spojrzenia się spotkają. Aż Strike spojrzy w czerwone niczym ogień oczy i zatraci się w nich. Aż straci równowagę, wpadając tym samym do wody. Czyhający pod powierzchnią potwór czekał na moment zagubienia, niepewności, by we właściwej chwili pochwycić Strike'a za tylne łapy i wciągnąć go pod powierzchnię.
Młody kot miotał się, próbując wyswobodzić się z niewidzialnych sideł, które ciągnęły go na samo dno jeziora. Z góry widział, jak światło promieniuje w głębiny, staje się coraz jaśniejsze, aż wreszcie zalewa cały zbiornik wodny, ale na tę światłość od dołu wciąż napierała niesamowicie mroczna ciemność. Złowroga, potężna w swojej nienawiści.
Strike wyciągał łapy do tajemniczej, ale dobrej jasności. Tracił oddech, lecz nie zamierzał się poddać - wolał umrzeć próbując, niż zginąć bez krzty wysiłku. Zdawało mu się nawet, że światło przyjmuje postać kota i próbuje mu pomóc, łapiąc za kark i ciągnąc w górę, lecz ciemność była nieugięta.
"Może powinienem nadać im imiona?" — pomyślał Strike, tracąc powoli przytomność. Jednak tuż przed tym, jak zamknął oczy, dostrzegł przed sobą bardzo realistyczny koci pyszczek. Kremowa mordka z dwoma ciemniejszymi pręgami pod oczami. Zielone oczy patrzyły pełnią miłości i troski.
— Ratuj las — szepnął głos i wszystko nagle zniknęło.
Strike ocknął się, leżąc w swoim wygodnym posłaniu na parapecie. Podskoczył, rozglądając się. Wszystko, co mu się przyśniło, wydawało się okropnie realne. Tak realne, że aż przerażające. Kot miał nawet wrażenie, że jego sierść jest wilgotna, jak gdyby chwilę temu wyszedł z wody. Przyjrzał się swoim łapom oraz futrze na piersi - na całe szczęście był to tylko sen, bo sierść okazała się sucha. Strike westchnął z ulgą głęboko i głośno.
— Strike? — odezwał się pytający, nieco zaniepokojony głos spod parapetu. Strike zerknął w dół. "Jak we śnie!" — pomyślał, ale natychmiast odpędził od siebie tę myśl, by nie napełnić swojego brata podejrzeniami i zmartwieniami, a to właśnie on opierał się o ścianę pod parapetem przednimi łapami i zerkał w górę na Strike'a, bacznie przyglądając mu się.
— W porządku? — Spytał. — Miałeś zły sen, co?
— Ja nie mam złych snów — burknął Strike, obracając głowę w stronę okna. Nie znosił kłamać, ale... - Ja w ogóle nie mam snów. Żaden okoliczny kot ich nie ma, a mnie zastanawia, dlaczego. Słyszałem plotki, że jeden z najstarszych kanapowców wyszedł kiedyś do lasu i słyszał, jak dzikie koty mówią we śnie. Najwidoczniej musiały mieć sny!
— Ja miałem tylko raz — rzekł Sword, wskakując na parapet i przysiadając naprzeciwko strike'owych łap. — Śniło mi się, że gwiazdy przyjmują kształt oczu. Kocich oczu. A później te oczy zostały przebite przez ogromne, ciemne węże. — Strike spojrzał na brata z niedowierzaniem. — Mówię tylko jak było, nie musisz mi wierzyć.
— Wszystkie te koty z pobliskich domów mówią, że nawet nie wiedzą, co to sny. Jak się jednego spytałem, to uznał mnie za wariata i już się więcej do mnie nie odzywa - mruknął Strike, wspominając starego callico z domu naprzeciwko.
- A propos odzywania się - Sword spojrzał na brata i oblał go chłodnym spojrzeniem. — Mógłbyś wreszcie pogadać z Marshallem. Minęły już dwa księżyce, a wy nic!
— Nie zaczynaj znowu! Rozmowy na ten temat nie kończą się dobrze.
Strike chciał się pogodzić, oczywiście, że tak. Zwyczajna duma po prostu nie pozwalała mu na działanie. Zranił - w dosłownym znaczeniu - kogoś, kto zastępował mu ojca przez wiele księżyców, lecz później ten przybrany ojciec wywrzeszczał, że nie chce Strike'a na oczy widzieć, to czemu ten ma się starać? Dlaczego to on ma pierwszy przeprosić, skoro winę ponosi Marshall?
— Strike, zrozum wreszcie, że nie możesz go winić za to, jaki jest — Sword położył swój ogon na łapach brata, lecz ten tylko poruszył się nerwowo i cicho warknął, by Sword zabrał swoją kitę.
— Niby dlaczego nie mogę? Bo wielki kocur wyleżał się i bolały go plecy tamtej nocy, więc musiał się na kimś wyżyć? - prychnął Strike, wysuwając pazury. — Nie wmawiaj mi głupot! Od dawna chciał mi to powiedzieć, a gdy go zraniłem, wykorzystał moment, bym czuł się odpowiedzialny za wszystko, co się stało. Marshall taki jest. Każdy domowy kot taki jest!
— Nie zauważyłeś, że Marshall jest inny?! — Sword uniósł głos, sprowadzając Strike'a do parteru. — Mnóstwo blizn, wieczny spokój i opanowanie, wiedza. To wszystko wyróżnia Marshalla spośród innych kanapowców! Te ofermy nie mają w sobie za grosz odwagi, natomiast Marshall poleciał za tobą do lasu, by ratować twoją zapchloną sierść! Nie dziw się, że złoił ci skórę, skoro tak ładnie odwdzięczyłeś mu się za ratunek.
— Skąd możesz wiedzieć, że coś mi groziło?! Czym jesteś — jasnowidzem? — Strike odpysknął, zeskakując przy okazji z parapetu. - Idę się przejść.
— Strike! Co ci się śniło? — zapytał Sword, tym razem już spokojnie. Patrzył za bratem, jak ten odchodził w stronę drzwi. — Wiem, że coś ukrywasz!
— Wiedz sobie, co chcesz — burknął Strike, nie obracając się w stronę brata. Nie chciał, by ten widział pojedynczą łzę, która spływała po beżowym policzku. Strike nie chciał, by Sword widział w nim słabego kota. A ponad wszystko nie chciał, by wydało się, że nawet on potrafi płakać.
Strike przeskoczył przez płot z przodu legowiska Dwunogów i wylądował na estetycznie przyciętej trawie. Czarna ubita ziemia, po której poruszały się potwory, znajdowała się od niego zaledwie o długość lisa, być może nawet mniej. W oddali Strike dostrzegł nadciągającego potwora, jego błyszczące oczy poraziły kota, który szybko cofnął się o kilka kroków. Potwór ze świstem powietrza śmignął przed Strike'iem, po czym zniknął za zakrętem.
Beżowy kot ruszył więc przed siebie. Przebiegł przez czarną ścieżkę, czując przy tym, jak ziemia zaczynała powoli wibrować. Zbliżał się kolejny potwór i Strike zdołał sięgnąć drugiego krańca w ostatniej chwili. Nie patrzył za siebie, przeciwnie — biegł dalej, doskonale widząc swój cel. Przebiegł pomiędzy dwoma domami Dwunogów, ponownie wdrapał się na płot i próbował złapać równowagę, zaciekle walcząc z siłą, która ciągnęła go w dół. Udało mu się jednak zachować balans. Strike usiadł na krawędzi płotu, rozglądając się przy tym dookoła. Po prawej i po lewej znajdowały się domy, których ściany łączył zajęty przez Strike'a płot. Dalej za drewnianą barierą rozciągały się łąki, niekończące się połacie pól, sadów i pastwisk dla owiec bądź krów, rzadziej koni.
Strike lubił to miejsce. Nie dlatego, że różniło się od codziennego widoku lasu, ale dlatego, że żadne drzewa nie zasłaniały cudownego widoku...
Powoli niebo zaczynało przyjmować barwę ciepłej czerwieni i pomarańczu. Niedługo potem zza horyzontu wysunęły się pierwsze mocniejsze promienie słońca. Strike chłonął wszystko niczym gąbka. Pragnął zatrzymać czas i przyglądać się pięknemu krajobrazowi przez kolejnych kilka godzin — byle zapomnieć o przerażających snach, o chęci ucieczki do lasu i o Marshallu. Przede wszystkim o nim.
Strike poczuł senność, nie miał nawet siły przeciwstawiać się. Bał się, co takiego tym razem zobaczy we śnie, ale wiedział doskonale, że nie zdoła ukrywać się przed koszmarami całą wieczność.
Nie wiem co się zmieniło, ale wolałem czas, gdy nie śniłem. Było łatwiej.
Zeskoczył z płotu i, będąc już na ziemi, położył się tuż przy nim. Schował pysk w łapach, chwilę jeszcze patrzył na piękny wschód słońca. Powieki stawały się coraz cięższe, aż wreszcie Strike zasnął.
— Wszyscy mamy swoje demony — odezwał się groźny głos, nieco zachrypnięty i złowrogi. Strike nie widział postaci, ale doskonale czuł jej zapach i słyszał wszystko, co mówi. — Zajmij się swoimi.
— On ma na swoim grzbiecie ich zbyt wiele! — rozbrzmiał drugi głos, należący do kocicy. Była rozdygotana. I to bardzo. — Pomóżmy mu! — drugi kot milczał. Strike zastanawiał się, co się dzieje.
I gdzie on właściwie jest?!
Rozejrzał się dookoła. Prawym barkiem opierał się o ogromną skałę, której wnętrze w jakiś sposób zostało wymyte, dzięki czemu stworzyła się całkiem spora jaskinia. Dookoła rósł gęsty, ciemny las. W miejscu, w którym znajdowała się skała, nie było nawet niewielkiej polanki. Zarośla dookoła, wysoka trawa i ciasno rosnące drzewa.
"Czemu tu jestem?"
— Nie możemy mu pomóc — odezwał się wreszcie poważny głos.
— Dlaczego rezygnujesz?! Mamy szanse!
— Minimalne! Spójrz na niego, on umiera i nie da się temu zapobiec — warknął kocur, po czym rozległ się cichy pisk kocicy. — Nie można powstrzymać czegoś, z czym nie da się walczyć.
— Można! Pokażę ci!
— Zamierzasz odszukać śmierć i ją zabić? To brzmi idiotycznie. To tak, jakby śmierć popełniła samobójstwo — parsknął kocur, wychodząc nagle z jaskini. Strike aż podskoczył, widząc ogromnego, czarnego kota z ognistymi oczami. Poprzedni sen... W wodzie widział dwoje oczu przypominających rozżarzone kamienie, które nieraz widział w tym dziwnym miejscu, gdzie Dwunogi rozpalali ogień. I ten ogień był dobry.
Czy to ten kot ze snu?
— Nie chcę zabić śmierci, o czym ty gadasz? Chcę pomóc umierającemu — z jaskini wyszła niewielka biała kocica. Oboje zdawali się nie widzieć Strike'a. — Jeśli Tigerheart straci życie teraz, nie zobaczymy go na nocnym niebie! Czemu nie potrafisz tego zrozumieć?
— Jesteś świetnym medykiem, ale nawet ty nie potrafisz zwalczyć tej klątwy, która spadła na StarClan. Nie próbuj z tym walczyć, pozwól duszy Tigerhearta zniknąć. Będziemy go pamiętać, to wystarczy — rzekł czarny kot, odchodząc wgłąb lasu. Medyczka natomiast fuknęła cicho, patrząc jak ten odchodzi, po czym wróciła do jaskini. Zanim jednak weszła do środka, zatrzymała się i spojrzała na Strike'a. A jeśli nie na niego, to w miejsce, gdzie powinny znajdować się jego oczy.
Beżowy kot poruszył się nerwowo, przypominając sobie o czymś bardzo ważnym. Nie stał przecież za żadnym krzakiem, a trawa pomimo swojej nieprzeciętnej długości i tak sięgała mu jedynie do piersi. Cała głowa wystawała ponad zielone źdźbła. Więc dlaczego dwa koty wcześniej na niego nie patrzyły? Strike spojrzał w dół, próbując zobaczyć swoje łapy, obejrzeć je. Szok prawie zwalił go z nóg. Strike był niewidzialny!
Biała kotka pokręciła głową z dziwnym uśmiechem na pysku i weszła do środka głazu, chwilę później rozległ się jej głośny i twardy rozkaz:
— Stiffpaw, szykuj się na ratowanie życia! Przynieś liście jagody!
Chwilę później wszystko zaczęło wirować, Strike poczuł, że ziemia osuwa mu się spod łap i wszystko traci ostrość. Widział, że leci pyskiem w gęstą trawę. A potem nastała ciemność.
Strike poczuł, że ktoś szturcha go w ramię. Leniwie otworzył oczy. Ziewnął głośno, by podkreślić budzącemu, iż smacznie spał i nie należało go wyrywać z tego snu. Zwłaszcza, że sen nie był najgorszy. Po prostu można by go zaliczyć do kategorii dziwnych, ale nie strasznych.
— Czego...? — mruknął, pocierając łapą oko. Wciąż nie spojrzał na przybysza i nie miał pojęcia, kto go obudził, ale z początku nie interesowała go ta informacja. Przynajmniej zanim tajemniczy kot nie przemówił:
— Co robisz na moim terytorium? — głos okazał się należeć nie do kota, a do kocicy. Strike otworzył oczy szerzej i w jednej chwili poczuł strach, podekscytowanie, niepewność, nawet chęć ucieczki, ale w tym samym momencie chęć rozmowy i zadania jednego ważnego pytania. Wszystko się zaczęło w nim kotłować, wszystkie myśli i uczucia. Patrzył tępo w bursztynowe oczy średniej wielkości beżowo-brązowej kocicy.
Czy to też kot ze snu?
— Odpowiedz, domowy koteczku! — kocica rzuciła sarkastycznie, podchodząc o krok bliżej do Strike'a i wysuwając pazury postawionej łapy. — Nie toleruję kanapowców na swoim terenie. Wynoś się albo przetrzepię ci skórę!
Kim. Jest. Ta. Kocica?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz