+

Cytat

"Look for the one Marshall loves the most"

Rozdział 2

Marshall leżał na kanapie obok człowieka, który głaskał go delikatnie po brzuchu. Kocur zdawał się delektować tą chwilą przyjemności, ale jak to często bywa, pozory mylą; szaro-biały kot był w zupełnie innym miejscu i nie czuł bodźców zewnętrznych. Zastanawiał się właśnie nad jedną z tych najważniejszych spraw w całym jego życiu, ale z zamyślenia wyrwał go nagły ruch człowieka.
"A ten gdzie znowu?" - pomyślał zdezorientowany Marshall, obracając się z pleców na brzuch. Osobnik płci męskiej - jak już Marshall zdążył się przypadkiem dowiedzieć, gdy wtargnął niespodziewanie do łazienki - ruszył w kierunku tego pomieszczenia z jedzeniem. "Jeśli znowu mnie będzie próbował nakarmić to przysięgam, sam się zadrapię na śmierć" - parsknął w myślach, czując, jak jego brzuch wybucha z przejedzenia.
Kocur ziewnął leniwie i zerknął na okno. Ciemność, nic poza tym. "Co ze mnie za kot, skoro boję się ciemności?" - pomyślał z pogardą co do samego siebie. "Weź się do roboty, leniwa kulko futra".
Pogoniony przez samego siebie zeskoczył z kanapy, przeciągnął się i od razu ruszył do kuchni, by sprawdzić, co robi jego człowiek. Tak jak myślał - ten przygotowywał posiłek, choć Marshall nie do końca wiedział dla kogo. Odwrócił się więc z powrotem w stronę kanapy, ale nie wrócił na nią. Poszedł w prawo - do okna. Rozpędził się i wskoczył na wąski parapet, ledwo utrzymując równowagę. "Mało brakowało, żebym spadł" - zaśmiał się nerwowo w myślach.
Od razu coś przykuło uwagę Marshalla - za oknem na jego podwórku pojawiły się dwie niewielkie postacie. Z początku kocur nie zareagował jakoś szczególnie nerwowo, ale gdy rozpoznał, kim są te dwie postacie, natychmiast zacisnął zęby i wbił pazury w parapet. "Głupcy!" - wściekły obrócił się pyskiem do pomieszczenia i z ogromną siłą odbił się tylnymi łapami od parapetu. Przeleciał kilka metrów, a gdy już miał dotykać ziemi, nie czekał nawet na całkowite wylądowanie - już w locie obrócił się nieco w lewo, pyskiem w kierunku drzwi wyjściowych. Gdy dotknął ziemi, rzucił się niczym torpeda do wyjścia. Wybiegł na zewnątrz przez dziurę w drzwiach specjalnie zrobioną dla niego i skierował się do ogródka na tyłach domu.
Przeskoczył żywopłot i wylądował w ogródku. Namierzył intruzów i błyskawicznie ich dopadł, zagradzając drogę.
- A gdzie to się wybieramy? - zapytał. Przed nim stał nie kto inny jak Strike ze Swordem za plecami. - Strike, znowu chcesz wejść do lasu, tak?
- Wcale że nie! - kot zaprotestował, ale nieco większy od niego Marshall syknął cicho, by uciszyć młodzika.
- Dlaczego przez moje podwórko? Jeśli coś wam się stanie, nie chcę mieć z tym do czynienia. Dlatego wracacie do domu, ale już! - podszedł o krok bliżej do Strike'a i delikatnie pchnął go pyskiem.
- Co ma się nam stać? Przecież nie chcemy wejść głęboko! - Strike odepchnął Marshalla łapami. Może i był młodszy od starego kocura, ale dorównywał mu zarówno siłą jak i - prawie - rozmiarem. - Zostaw nas w spokoju, zapchlony kanapowcu.
- Nie masz prawa się tak do mnie odzywać! Jestem od ciebie starszy i mądrzejszy! - syknął Marshall, wściekając się na młodego coraz bardziej. - Należy mi się twój szacunek!
- Ha! Proszę cię! - Strike cofnął się kilka kroków i błyskawicznie ruszył do przodu, by przeskoczyć nad starym kotem. Zrobił to na tyle szybko, by Marshall nawet się nie zorientował. - Szanuję tylko tych, kórzy szanują mnie.
- Błąd. Błędem będzie również to, jeśli przeskoczysz przez ten płot - szaro-biały kocur obrócił się w stronę Strike'a.
- Marshall, nic nam nie będzie - odezwał się Sword zza pleców Marshalla. Ten obrócił gwałtownie samą głowę w jego stronę i syknął ostrzegawczo. Sword natychmiast położył uszy po sobie i skulił się nieco, cofając się o kilka centymetrów. Gdy stary ponownie spojrzał w stronę płotu, Strike'a już nie było.
- Strike! - krzyknął Marshall, rzucając się na płot. Sword był zaskoczony zwinnością kanapowca. - Wracaj tutaj! - beżowego kota nie było nigdzie widać. Wysoka trawa za płotem skutecznie go maskowała. Na dodatek ciemność... "On zginie! Na StarC..." - Marshall uciszył tę myśl, po czym z determinacją w oczach zeskoczył na drugą stronę. "Dawno tu nie stałem" - stwierdził, czując dotyk niedeptanej przez nikogo trawy. Skarcił się jednak, stwierdzając, że nie pora na rozmyślanie. Rzucił się w kierunku lasu, nie patrząc nawet na Sworda, który podążał za nim.
- Strike! Gdzie jesteś?! - odpowiedzi nie było. Jak gdyby beżowy kot rozpłynął się w powietrzu. Na szczęście po krótkich poszukiwaniach spomiędzy krzaków wyłoniła się duża sylwetka Strike'a.
- Patrzcie! Złapałem kosa! - ucieszony Strike rzucił swoją zdobycz przed łapy Marshalla. - I co? Myślałeś, że zginę? Ciekawe co miałoby mnie zabić. Ten kos był bezbronny, jakieś tam potwory też by były. Niech tylko wyjdą spomiędzy drzew, a ja im pokażę!
- Nikomu nie będziesz niczego pokazywał! - warknął Marshall, łapiąc Strike'a za skórę na karku i ciagnąc go w stronę domu.
- Puszczaj! Co z tobą? Nie jesteś ze mnie dumny? - zirytował się Strike. Przecież świetnie się spisał. Dlaczego staruszek nie mógł docenić jego starań?
- Nie jestem! To głupota zapuszczać się do lasu! Nie jesteś dzikim kotem, tylko domowym - syknął Marshall, wysuwając pazury. - Nawet jeśli chciałbyś być dzikim kotem, nie stałbyś się nim. To, że złapałeś jednego ptaka, nie znaczy jeszcze, że byłbyś w stanie wyżywić się zimą. Do tego potrzeba umiejętności! No i obrona przed lisami czy borsukami - myślisz, że to wszystko takie proste?
- A ty niby skąd to możesz wiedzieć? Wieczny kanapowiec! Nie gadaj o rzeczach, o których nie masz zielonego pojęcia, mysi móżdżku! - odpysknął Strike, obracając się w stronę lasu.
- Nawet o tym nie myśl! - Marshall przeskoczył nad Strike'iem, zagradzając mu drogę. - W tym momencie odwracasz się i maszerujesz do domu.
- Zmuś mnie - Strike uśmiechnął się złośliwie i zniżył głowę, przyjmując pozycję idealną do ataku.
"Skąd on wie jak walczyć i polować?" - zdziwił się Marshall, postępując identycznie jak Strike przed chwilą. Zbliżył nieco brzuch do ziemi, napiął mięśnie łap i odepchnął się mocno. Nie zawahał się skoczyć na Strike'a - był już tak zdenerwowany jego zachowaniem, że wszelkie granice cierpliwości nagle zostały przerwane i istna furia wstąpiła w Marshalla. Rzucił się on na Strike'a. Młodzik wykonał zgrabny unik, a Marshall przeleciał obok. Strike rzucił się na kocura, który jeszcze nie zdążył obrócić się po nieudanym ataku. Przeturlali się kilka metrów, po czym szaro-biały kot wylądował na górze i przygniótł Strike'a do ziemi. Młodzik, zwinny i nieprzeciętnie silny, z zaskakującą łatwością oswobodził jedną łapę i zamachnął się, nieświadomie wysuwając pazury. Strike zamknął oczy, gdy jego łapa zbliżała się do pyska Marshalla. Nie wiedząc, gdzie celuje, po prostu pozwolił swojej łapie lecieć dalej. Uderzenie było bardzo silne - na tyle silne, by odrzuciło starego na bok. Strike poczuł coś dziwnego - otworzył oczy i zobaczył czerwoną maź na jednym ze swoich pazurów. Przerażony zerwał się na równe nogi i spojrzał na Marshalla - ten okazał się mieć nową ranę, na nosie. Krew powoli zaczynała cieknąć z długiej ranki.
- Ma... Marshall... Ja nie chciałem - jęknął Strike, starając się zbliżyć do starego kota. Ten jednak z ogniem płonącym w oczach rzucił się na młodego i poszarpał odrobinę jego bok, podrywając beżową sierść do lotu.
- Do domu! I żebym cię już nigdy nie widział!!! - wrzasnął Marshall, jeżąc się i spinając wszystkie swoje mięśnie. Strike, przerażony i roztrzęsiony, odwrócił się w miejscu i zaczął biec w kierunku domu.
- Marshall? - Sword niepewnie podszedł do Marshalla. Kocur nie zareagował równie nerwowo na widok Sworda.
- Nie pozwól mu tutaj wejść. Już nigdy. Właśnie tak działa klątwa, której kot próbuje się przeciwstawić. Gdy łamiesz zasady, muszą pojawić się konsekwencje - westchnął Marshall, ocierając nos.
- O jakiej klątwie ty gadasz? Chyba za mocno dostałeś w głowę - zdziwił się Sword, siadając przed kocurem. Przyjrzał się szybko ranie i stwierdził: - Głębokie to cięcie. Zagoi się, ale zostanie blizna.
- Mam ich kilka. Kolejna mi nie zaszkodzi.
- Wciąż jednak nie wiem co to za klątwa.
- Może lepiej, żebyś nie wiedział - Marshall spojrzał za Strike'iem. Ten właśnie przeskakiwał przez płot. - Niektórych rzeczy nieodpowiednie mózgi nie pojmą nigdy. Obawiam się, że nawet ten, który dzierży tę klątwę, nie będzie w stanie jej zrozumieć, a co dopiero złamać.
- Masz na myśli, że Strike jest przeklęty? - oczy Sworda rozszerzyły się do zdumiewających rozmiarów.
- Mam na myśli to, że wszyscy trzej jesteśmy przeklęci. Ale to jeszcze nie pora, żeby o tym rozmawiać. Ty nic nie wiesz, ja milczę, a Strike niech trochę pocierpi. Jestem pewien, że za niedługo obudzą się w nim wyrzuty sumienia, ale duma weźmie górę i nie przyjdzie do mnie, żeby przeprosić. Taki był Red Li... - Marshall urwał. Powiedział stanowczo za dużo.
- Kim jest Red-coś tam? I dlaczego zachowujesz się tak dziwnie?
- Jesteś mądrzejszy od Strike'a. Powinieneś się już domyślić - westchnął Marshall, ruszając w stronę domu.
- Red Line? - na pytanie Marshall skinął głową. - Dziwne to imię.
- Ja też miałem dziwne. Wszyscy mieliśmy - Marshall uśmiechnął się pod nosem. - Ty nazywałeś się Stormkit, a Strike był Tinykitem, bo był strasznie maluśki. A teraz patrz jak urósł!
- Naprawdę dziwne te imiona. I że niby ludzie wymyślili takie imiona? - Marshall nie odpowiedział. - A jak ty się nazywałeś?
- Ja? Ah, to było bardzo honorowe imię. Byłem z niego dumny - kocur przystanął, po czym dodał z uśmiechem: - A ja byłem GrayStarem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WS | x x.